Ogłoszenie

Miałam kontakt z pacjentem "zero" - mówi mieszkanka Kraśnika, która pracuje u zarażonego mieszkańca Niedrzwicy Dużej

Aktualności
Typography
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Od czasu, gdy podano publicznie informacje o tym, że pierwszym pacjentem z koronawirusem w województwie lubelskim jest mieszkaniec Niedrzwicy Dużej, pojawiły się też informacje o tym, że był właścicielem sklepu w Kraśniku. Dotarliśmy do kobiety, która pracuje w tym sklepie i miała w ostatnim czasie kontakt z mężczyzną.

Z kobietą rozmawialiśmy w czwartek 12 marca ok. godz. 13.00. 

Jak się pani i pani rodzina czujecie?

Czujemy się wszyscy dobrze, nie mamy żadnych objawów choroby. 

Miała pani styczność z tzw. pacjentem "zero" na Lubelszczyźnie.

Pacjent "zero" to jest mój szef. Dokładnie tydzień temu miałam z nim bezpośredni kontakt (w czwartek 5 marca-dop.red.). Spędziliśmy 3-4 godziny, obok siebie, rozliczając poprzedni miesiąc. 

Jak pani zareagowała, gdy dowiedziała się, że szef jest pacjentem "zero" na Lubelszczyźnie?

Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam, co zrobić. Przed oczami przebiegła mi najbliższa rodzina, klienci w sklepie, z którymi miałam kontakt. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, był telefon do szkoły mojego syna: do wychowawczyni i dyrektora, tak żeby przeciąć łańcuch, którego mogłam być ogniwem. Zdecydowaliśmy też z rodziną, że zostajemy w domu.

Czy powiadomiła pani ze służby epidemiologiczne?

Ja mam telefoniczny kontakt z całą rodziną pacjenta "zero" i rozmawialiśmy na temat całej tej sytuacji. Oni podali SANEPID-owi moje dane jako osoby, która miała z nim bezpośredni kontakt. Pierwszy telefon z SANEPID-u miałam o godz. 20.00 we wtorek. Przeprowadzono ze mną dokładny wywiad. Po kilku godzinach zadzwoniono ponownie.

Jakie zalecenia pani otrzymała?

Przede wszystkim, żeby ograniczyć kontakty z innymi osobami.  Powiadomiono mnie, że zostaję objęta kwarantanną. Miałam w tej sprawie dostać decyzję, ale jeszcze jej nie otrzymałam. Z przykrością muszę stwierdzić, że po dwóch pierwszych telefonach każde kolejne połączenie wychodziło ode mnie. Chciałam wiedzieć, czy będę przebadana, ale nic konkretnego mi nie mówiono. "Już decydujemy, już o pani rozmawiamy" - tyle słyszałam podczas moich telefonów do SANEPID-u.

Powiadomiono mnie, że kwarantanną zostaję objęta tylko ja, a pozostali członkowie rodziny mogą wychodzić z domu. Podjęliśmy jednak decyzję, że mąż nie pójdzie do pracy, a dzieci do szkół, które i tak szybko zostały zamknięte.

Mam też bardzo dużo telefonów od znajomych, od rodziny, z którymi się spotykałam. Wszyscy mnie pytają czy mam już wyniki badań, bo wszyscy boją się o swoje zdrowie.

Pytała pani, kiedy będzie mieć zrobione badania?

Gdy poznałam wyniki rodziny szefa, to pytałam o badania, bo przecież ja miałam bezpośrednią styczność z chorym. Mogę więc być i ja zarażona. Z tego co się dowiedziałam od pani z SANEPIDu, z którą rozmawiałam, miała dzwonić w sprawie badań do przychodni rodzinnej. Wg mnie to takie odbijanie piłeczki i brak decyzji. Tyle się mówiło o tym, że jesteśmy przygotowani na koronawirusa. To oczywiście moje zdanie, ale uważam, że nie jesteśmy, bo od wtorku wieczorem (rozmawiamy w czwartek ok godz. 13.00) nic się w moim przypadku praktycznie nie dzieje. Nie wiem, czy moje dzieci są zdrowe? Moi rodzice, mieszkają obok, a o nich się najbardziej martwimy. Ludzie, z którymi miałam kontakt, pytają mnie, co mają robić. A ja nie wiem, co sama mam robić.

Niedługo po naszej rozmowie, zadzwoniono do naszej rozmówczyni z informacją, że w najbliższym czasie zostanie zabrana na badania do Lublina.

Najnowsze ogłoszenia